Woźniakowski, Jacek „Ze wspomnień szczęściarza” (recenzje)
Z książka pana Jacka Woźniakowskiego zetknęłam się dzięki miejscowemu Klubowi Dyskusyjnemu Książki. Początkowo nie byłam zachwycona wyborem akurat tego tytułu do omawiania na spotkaniu, ponieważ nie jestem miłośniczką książek wspomnieniowych ani tym bardziej zbiorów wywiadów. A takie wrażenie zrobiła na mnie ta książka po pierwszym pobieżnym przekartkowaniu. Ale jakież było moje zaskoczenie, gdy, usiadłszy wygodnie w fotelu, zagłębiłam się w lekturę.
Zostałam stracona dla życia rodzinnego, gdy zaczęłam czytać o rodzinie pana Woźniakowskiego- prawdziwej polskiej szlachcie z Krakowa i okolic. Ta część książki jest zachwycająca. Jest to swoista lekcja historii, ale nie tej z wielkiego świata polityków, paktów o agresji lub nieagresji, układów, umów i unii. To jest lekcja historii tej bardzo bliskiej sercu- o życiu ludzi zwykłych i niezwykłych. Dzięki autorowi poznałam obraz życia codziennego w rodzinie szlacheckiej widziany oczami dziecka. I to miało najwięcej uroku- poznawałam krok po kroku, jak wyglądało dzieciństwo bez telewizora i komputera, ale za to z uśmiechniętą Babcią zawsze pod ręką, z cała rodziną wykonującą ozdoby choinkowe, ze srogim a jednocześnie troskliwym tatą w tle. Stopniowo autor wprowadzał mnie w sprawy ludzi coraz starszych: gimnazjum, wojsko, druga wojna światowa. Autor był uczestnikiem kampanii wrześniowej i jego relacja z tamtych dni jest tak plastyczna, że człowiek ma wrażenie, jakby tam był.
Druga część książki to portrety ludzi wielkich i ważnych dla autora i dla kraju. Są tam ludzie znani i mniej znani, ale liczący się w historii rodziny Woźniakowskich, Pawlikowskich i Czapskich. Ocieramy się o świat wielki, arystokratyczny, taki, o którym mówi się z szacunkiem w głosie.
Swoistym urokiem tej książki jest właśnie to, że autor potrafi przedstawić nam wielkich tego świata w tak bardzo ludzkim, swojskim wydaniu, przybliża ich osoby czytelnikowi, ale jednocześnie w żaden sposób nie ujmuje im ani autorytetu, ani charyzmy ani znaczenia. To wielka zasługa Jacka Woźniakowskiego i wielki jego talent- pisać skromnie i poważnie, z humorem i iskrą, a nie ogałacać z szacunku i nie umniejszać zasług. Dzięki tej książce poznaliśmy „ludzkie” oblicze niejednego „szumnego” nazwiska. Pan Woźniakowski pozwolił im zejść z piedestału i pożartować, pośmiać się, odetchnąć na chwilę od własnej wielkości.
Należy w tym miejscu dodać, że o rzeczach ważnych i poważnych autor pisze poważnie i nie żartuje z sytuacji tragicznych. Wszak przeżył drugą wojnę, więc zna umiar i nigdy nie pisze żartobliwie o czymś, o czym żartować nie wypada.
Na koniec zostawiłam sobie to, co najbardziej podobało mi się w tej książce- język, styl pisania. Niepowtarzalny, trącący myszką, ale tak piękny, że człowiek nie może przestać czytać. Ten żartobliwy, skrzący humorem i elegancki styl uniknął niepotrzebnego patosu i pompy nawet w miejscach opisujących najbardziej tragiczne i smutne chwile w historii naszego kraju.
Na koniec chciałoby się rzec, że książka ta, a przynajmniej jej fragmenty nadawałyby się na lekturę szkolną, żeby młodzi ludzie mogli poznać jej bohaterów i poczytać o tym, jak to drzewiej bywało. Ale po chwili zastanowienia dochodzę do wniosku, że wpisanie jej w kanon lektur szkolnych uczyniłoby dla tej pozycji więcej szkody niż pożytku, ponieważ dopiero wtedy uczniowie odżegnywaliby się od jej czytania. Wszak to, co narzucone pod przymusem… Nie, lepiej zostawmy Woźniakowskiego w spokoju, niech czytają go tylko ci, co naprawdę tego pragną i potrafią cieszyć się smakiem prawdziwie dżentelmeńskiej gawędy.
DKK Dobre Miasto