Wernisaż wystawy odbył się 28 kwietnia 2006 r.
Kurt Kaindl
Urodził się w 1954 roku w Gmünden, studiował w Salzburgu, równolegle zdobywając zawód fotografa, w 1981 r. był współzałożycielem Galerii Fotohof, od 1975 r. wystawia swoje zdjęcia i wykłada na licznych uczelniach wyższych. Obecnie mieszka w Salzburgu, pracuje jako fotograf i niezależny medioznawca, jest także wydawcą Edition Fotohof wydawnictwa Otto Müller Verlag.
Sefardyjczycy
W 1492 roku hiszpański król Ferdynand z małżonką Izabellą z pobudek religijnych postanowili wypędzić z kraju mieszkających na Półwyspie Iberyjskim od stuleci Żydów. Wypędzeni mogli wziąć tylko tyle, ile zdołali unieść. Lecz ważniejszy od dóbr materialnych był język, który zabrali ze sobą do Amsterdamu i Londynu, do Afryki Północnej oraz wielu włoskich i bałkańskich miast portowych. Język ten ma wiele nazw: najbardziej rozpowszechniona to ladino, używana jest również nazwy judeo-espanol, a także romance i gudezmo.
Wielu sefardyjczyków wygnanych z Hiszpanii osiedliło się na obszarze imperium osmańskiego, ich kultura bujnie rozwijała się w Sofii i Ruszczuku, w Stambule i Salonikach. Sarajewo, zwane przez nich także „Yerusalayim chico”, stało się wkrótce jednym z najważniejszych skupisk sefardyjskich Żydów na Bałkanach. Aż do austro-węgierskiej okupacji Bośni w 1878 roku bałkańskich Żydów można było utożsamiać z kulturą sefardyjską; wraz z wojskami okupacyjnymi do kraju przybyli, głównie jako urzędnicy, także Żydzi pochodzący z Europy Środkowej, zwani aszkenazyjczykami.
Podczas drugiej wojny światowej bośniaccy Żydzi zostali pozbawieni praw i mienia, potem deportowano ich do obozów koncentracyjnych. Nie spełniły się nadzieje wielu Sefardyjczyków, że będą mogli powrócić do swej mitycznej ojczyzny, i dzięki generałowi Franco zdołają ocaleć przed zagładą; więzienia i prześladownia przeżyło zaledwie około 1000 Żydów. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych rozpad Jugosławii przerodził się w krawą wojnę i zaczęło się oblężenie Sarajewa, wielu Żydów zdecydowało się na emigrację. W obliczu triumfu nacjonalizmu sefardyjczycy, którzy zwykle odgrywali rolę łączników i pośredników między trzema wielkimi grupami narodowymi, Serbami, Chorwatami i Muzułmanami, nie widzieli już dla siebie miejsca w Sarajewie. W wielkim konwoju około 400 osób, wyjechało z miasta, by następnie osiedlić się w Izraelu, Kanadzie lub USA. W Sarajewie pozostała gmina żydowska licząca – w zależności od źródła informacji – 700 lub zaledwie 70 członków. Większość z nich to ludzie starzy, żyjący ze świadomością, że są ostatnimi; ostatnimi świadkami sefardyjskiej kultury Sarajewa, która wraz z nimi po 500 latach nieubłagalnie staje się przeszłością.
Niemcy z Gottschee
Gottschee to obszar wielkości 850 km2, rozciągający się między rzeczką Krka na północy, a na południu rzeką Kolpa, która dzisiaj stanowi granicę słoweńsko-chorwacką. Jego środkowe pasmo górskie, po niemiecku zwane Hornwald, po słoweńsku Rog, porasta jedna z najpotężniejszych puszcz Europy. Las znajduje się na początku i na końcu historii, którą Niemcy z Gottschee pisali tu przez 600 lat. Kiedy w XIV wieku zubożałe rodziny chłopskie ze wschodniego Tyrolu i Karyntii rozpoczynały kolonizację tych ziem, las całkowicie pokrywał cały obszar Gottschee. Potrzeba było sześciuset lat nieustannej pracy, by wykarczować ponad połowę puszczy i zamienić ją w pola uprawne, wielkie sady i pastwiska dla bydła. Pomiędzy nimi, na ziemi wyrwanej puszczy, znajdowało się 171 wiosek i jedno miasto, noszące nazwę całego regionu, Gottschee. Dzisiaj ponad 80 procent tego regionu na powrót stało się puszczą; walczyło z nią dwadzieścia pokoleń osadników, teraz wystarczyło życie jednego pokolenia, by znów odebrała sobie to, co jej wyrwano. Podróżując dzisiaj po Gottschee napotyka się nieliczne wsie, a ślady po pozostałych osadach kryje las, który znów zamknął się wokół domów i dróg.
Przed drugą wojną światową w Kraiku, jak tkliwie nazwali swą ziemię, mieszkało około 13.000 Niemców. Hitler i Mussolini wspólnie zadecydowali, by na następne tysiąclecia obszar ten przyłączyć do Włoch. W wyniku nacisków i pod przymusem około 12.000 niemieckich mieszkańców Gottschee zgodziło się na nakazane przez władze wysiedlenie. Lecz zamiast znaleźć się w ojczyźnie przodków, we wschodnim Tyrolu, zostali wywiezieni zaledwie pięćdziesiąt kilometrów dalej na północny wschód, na obszar zwany Trójkątem Rańskim; tam osadzono ich w gospodarstwach, z których niedawno wygnano słoweńskich chłopów. Gdy trzy lata później jugosłowiańska partyzantka wyzwoliła kraj, wielu przesiedlonych Niemców z Gottschee wywieziono do obozów, a potem wypędzono z kraju. Nieliczni, którzy w 1942 roku zdecydowali się pozostać na swojej ziemi, musieli ukrywać swoje pochodzenie, nie mogli się zrzeszać, zakładać szkół ani żadnych organizacji. Dzisiaj w Gottschee mieszka jeszcze kilkuset przedstawiecieli tego narodu, starają się przede wszystkim zachować swój język – zwany przez nich gottscheberskim – piękną boczną gałąź średniowysokoniemieckiego. W Słowenii powoli budzi się zainteresowanie tą do 1945 roku napiętnowaną mniejszością narodową, pojawiają się także próby nowej interpretacji ich historii.
Arboresze
W 1468 roku zmarł albański bohater narodowy Gjergi Kastrioti zwany Skanderbegiem, niepokonany w walce z Osmanami. Wtedy do kraju, docierając aż po najodleglejszych dolin, wkroczyła największa machina wojenna owych czasów, armia tureckiego sułtana. W poczuciu głębokiej beznadziei po klęsce tysiące Albańczyków podjęły niebezpieczną wyprawę przez morze. Kiedy pierwsi z nich dotarli do portów Apulii czy Neapolu po drugiej stronie Półwyspu Apenińskiego, zostali serdecznie przyjęci przez tamtejszych mieszkańców. W ciągu następnych 200 lat napłynęło siedem fal migracji, które wyrzucały na włoskie brzegi wciąż nowe klany rodzinne, nawet całe miejscowości, aż we Włoszech osiedliło się około pół miliona Albańczyków. W odróżnieniu od Skiptarów, jak nazywają się Albańczycy pozostali w Albanii, nazwali się oni Arboreszami, na pamiątkę regionu Arbënor, z którego wywodzili się pierwsi uchodźcy.
Arboresze osiedli na biednym południu Włoch, dzisiaj albańskie wsie znajdują się jeszcze na Sycylii, w Apulii i Basilikacie. Najwięcej ich mieszka w Kalabrii, gdzie w około trzydziestu miejscowościach można jeszcze na ulicy lub w barze usłyszeć ów niezwykły język, znacznie różniący się od albańskiego mówionego obecnie w Albanii. Zagadką jest, jak Arboreszom udało się przez tak długi czas zachować poczucie wspólnoty i odrębości. Gdyż już od początku w wielu sprawach usiłowali dostosować się do włoskich sąsiadów, wielu Albańczyków walczyło o jedność Włoch w wojskach Garibaldiego, a dziś co druga wioska chlubi się wojennym pomnikiem ku czci „eroi albanesi”, którzy szli do boju przeciwko Habsburgom lub za Mussolinim. A jednak dzisiaj nadal około 100.000 mieszkańców Włoch uważa się za Arboreszów, z dumą kultywują swój język i liczne albańskie tradycje. Katoliccy księża Arboreszów w początkach ery nowożytnej otrzymali od papieży prawo do zawierania małżeństw i odprawiania nabożeństw w obrządku greckim. Do niedawna pojęcie „minoranza” było we włoskim społeczeństwie nacechowane raczej negatywnie, dopiero istniejąca od 1999 roku ustawa uznaje istnienie mniejszości albańskiej we Włoszech.
Łużyczanie
Łużyce to kraina o niezwykłej, czarownej urodzie, mająca około stu kilometrów długości, pięćdziesiąt szerokości, a wzdłuż przecięta Szprewą. Łużyczanie mieszkają w landach Brandenburgia i Saksonia, na północnym wschodzie granicząc z Polakami, a od południa z Czechami, w miastach, takich jak Budziszyn, Chociebuż i Hoyerswerda, oraz w malowniczych wsiach i przysiółkach, z których wiele w XX wieku im odebrano, zniszczono i zrównano z ziemią.
Źródła historyczne wspominają o Łużyczanach już w 805 roku, kiedy to Karol Wielki Karol usiłował wytrzebić pogaństwo w Saksonii i stworzył limes sorbicus, umocnioną granicę, biegnącą od Magdeburga do Regensburga. Przez tysiąc dwieście lat Łużyczanie byli uciskani przez zmieniających się w ich kraju władców. Za używanie języka łużyckiego groziły surowe kary. Język ten nie jest dialektem, lecz w pełni wykształconym językiem zachodniosłowiańskim z własną gramatyką i bogatym słownictwem. Łużyczanie, zwani także Wendami, wytrwale i skutecznie opierali się naciskom, jak również pokusom asymilacji. Od początku swego istnienia zawsze mieszkali otoczeni przez naród niemiecki. Lessing sławił ich jako słowiańskich sąsiadów, lecz najczęściej musieli zmagać się z silnym naporem germanizacji, który w czasach faszyzmu zmienił się w brutalne prześladowania. Po roku 1945 część Łużyczna dążyła do połączenia swoich ziem z Czechosłowacją; gdyby do tego doszło, dzisiaj naród łużycki przypuszczalnie już by nie istniał. Podobieństwo języka łużyckiego do czeskiego przyśpieszyłoby asymilację, której Łużyczanie tak skutecznie opierali się wobec języka niemieckiego. W NRD po raz pierwszy w historii Łużyczanom przyznano status mniejszości narodowej i zachęcano do kultywowania własnego folkloru. Lecz równocześnie pośpieszna industrializacja kraju zabrała im około pięćdziesiąt wsi, które musiały ustąpić kopalniom węgla brunatnego. Wysiedleni ze swych domów łużyccy chłopi szybko stawali się niemieckimi robotnikami. Obecnie Łużyce zamieszkuje jeszcze około 60.000 przedstawicieli mniejszości narodowej; od przewrotu demokratycznego mają prawo do własnych szkół oraz różnego rodzaju wsparcia finansowego, lecz wszystko wskazuje na to, że w czasach, kiedy zelżały naciski z zewnątrz, wspólnota łużycka zaczyna rozpada rozpadać się od środka.
Aromuni
Aromuni to naród bez własnego państwa, który odegrał znaczącą rolę w historii Bałkanów. Ponieważ niemal w żadnym kraju, gdzie żyją, nie są uznawani jako mniejszość, przeważnie są identyfikowani z państwami, których obywatelstwo posiadają i niejednokrotnie zajmują w nich wysoką pozycję społeczną. Dzisiaj duże skupiska Aromunów znajdują się w Grecji, Macedonii, Albanii i Rumunii, mniejsze w Serbii i Bułgarii, ponadto są rozrzuceni po wszystkich kontynentach. Bywali greccy ministrowie, serbscy akademicy, bułgarscy laureaci nagród państwowych, rumuńscy piłkarze światowej sławy i austriaccy dyrygenci pochodzenia aromuńskiego -tylko nikt nie mógł o tym wiedzieć. Gdyż Aromuni, którzy w średniowiecznych źródłach przedstawiani są jako naród bogaty i mający wysoko rozwiniętą kulturę, przez stulecia odgrywali niezwykle ważną rolę w handlu europejskim i wnieśli nieoceniony wkład w rozwój politycznych ruchów emancypacyjnych na Bałkanach, w XX wieku zupełnie stracili na znaczeniu.
Pochodzenie romańskich Aromunów ginie w mrokach legend i mitów. W Macedonii sami określają się „armâni”, w Albanii nazywani są Remeri, w Grecji Wołosi, w Serbii Vlassi, znani są także jako Macedoneni, Kucowołosi lub Cyncarzy. Nigdy w swej historii Aromuni nie dążyli do utworzenia własnego państwa, zawsze żyli pośród innych narodów, blisko z nimi związani. Pod panowaniem tureckim Aromuni, wyznający prawosławie, otrzymali prawa odrębnego narodu. Po rozpadzie imperium osmańskiego rządy państw chrześcijańskich powstałych w jego miejsce natychmiast cofnęły Aromunom wszelkie przyznane swobody. Obecnie w najtrudniejszym położeniu są greccy Wołosi, którym zagraża utrata własnego języka. Lepsza jest sytuacja Aromunów w Macedonii, gdzie w miastach Skopje, Štip, Bitola czy Struga od niedawna istnieją aromuńskie organizacje kulturalne i polityczne, często bardzo skłócone ze sobą. Wielu macedońskich Aromunów zajmujących się handlem międzynarodowym, tradycyjnym zajęciem ich przodków, zgromadziło wielki majątek. Jest to szczególny paradoks sytuacji tego narodu: w wielu krajach odgrywają znaczącą rolę w dziedzinie gospodarki i kultury, lecz niemal nigdzie nie mogą się przyznać, że są Aromunami.
Degesi
Romowie są największą mniejszością narodową w ramach Unii Europejskiej. Warunki ich życia najdramatyczniej odbiegają od standardów, do jakich dążą wszystkie państwa członkowskie. W krajach takich jak Niemcy, Austria czy Francja w ostatnich latach sytuacja prawna Romów znacznie się poprawiła; natomiast w pozostałych krajach ich położenie, głównie z powodu rozpadu bloku komunistycznego, uległo pogorszeniu.
A przecież pochodzący z Indii Romowie, zwani także pogardliwie Cyganami, w rzeczywistości od samego początku byli Europejczykami. Należy o tym pamiętać zwłaszcza dzisiaj, kiedy w wielu krajach są narażeni na represje, pogardę i uprzedzenia. Za Europejczyków należy ich uznać między innymi dlatego, że nigdy nie dążyli do utworzenia własnego państwa narodowego, lecz ich życie przebiegało ponad ciasnymi granicami państw, w ramach struktur klanowych. Wprawdzie w ciągu wieków co jakiś czas odbywały się pogromy Romów, ale równocześnie mniejszość ta odgrywała niebagatelną rolę w gospodarce krajów zamieszkania – jako pomoc w żniwach lub specjaliści rzadkich zawodów.
W latach nazizmu setki tysięcy Romów padły ofiarą zagłady. W epoce komunizmu prześladowanie Romów na tle rasowym było wprawdzie zabronione, ale przymusowe przesiedlenia i rozbijanie dawnych struktur klanowych niejednokrotnie niszczyło poczucie tożsamości członków tego narodu. Istnieją także setki udokumentowanych przypadków sterylizacji Romów, do których dochodziło w tym czasie. Po upadku komunizmu Romowie niemal we wszystkich krajach byłego bloku wschodniego stali się podwójnie ofiarami: z jednej strony jako pierwsi tracili miejsca pracy w nierentownych kombinatach, z drugiej zaś strony stali się obiektem nienawiści wielu, którzy uznali się się przegranych procesu przemian społeczno-gospodarczych.
Na Słowacji mieszka od 400.000 do 500.000 Romów, w wielu miejscach ich wspólnoty żyją na granicy autodestrukcji. Społeczeństwo klasowe, którego niemal wszyscy członkowie znajdują się na najniższym szczeblu, jest nadal ograniczone pozostałościami systemu kastowego. Degesi, po węgiersku „psożercy”, zajmują w społeczeństwie Romów najniższe miejsce; przeważnie mieszkają w odizolowanych od innych osad slumsach i utracili pamięć własnej kultury i historii rodzinnej. Liczne inicjatywy pomocowe prowadzone przez zaangażowanych Słowaków i niejednokrotnie finansowane ze środków unijnych mają szansę na powodzenie jedynie w przypadku, gdy nie będą się wyłącznie kierowały do Romów, lecz wspólnie z nimi będą planowane i realizowane. Takie projekty istnieją, również na Słowacji, i zasługują na szacunek, tak samo jak powszechna pogarda wobec Romów, będąca często nieuświadamianym rasizmem, zasługuje na krytykę. O Degesi ze wschodniosłowackiej osady Svinia Karl-Markus Gauß napisał cieszącą się międzynarodowym uznaniem książkę, w której podkreślił, że problem Romów to nie jest tylko wewnętrzny problem Słowacji, lecz problem europejski. Nie chodzi tu o proste przypisywanie winy, lecz o długofalowy program, także o charakterze politycznym i edukacyjnym, w którym między innymi Unia Europejska jako całość będzie mogła wykazać się swym humanizmem.
tekst: Karl-Markus Gauß
Galeria Stary Ratusz WBP, ul. Stare Miasto 33